Głos Ludu - Dolański Gróm 2011

Gróm z Karwińskiego nieba

Słoneczna, upalna wręcz pogoda, przyjemna okolica, coś dobrego do zjedzenia oraz wypicia a przede wszystkim kawał dobrej muzyki – tak w skrócie opisać można sobotnie wydarzenie przy przystani w parku im. Bożeny Němcovej w Karwinie. Jego organizatorami byli młodzi ciałem (niekrórzy) i duchem (wszyscy) pezetkaowcy z frysztackiego Koła PZKO.

Popołudniową część „Dolańskiego Grómu” można było określić mianem sympatycznego pikniku z muzyką „na żywo”. Podczas koncertów pierwszych dwóch wykonawców – kapeli Apatheia i Sakum Prásk, zajęte były przede wszystkim miejca siedzące, zaś w zabawie pod sceną udział brali nieliczni. Powodem takiego stanu rzeczy nie był jednak z pewnością niski poziom muzyki – oba zespoły dały z siebie wszystko – a raczej wczesna godzina i wspomniana już na wstępie aura.

- Zawsze pierwsza grupa ma najtrudniej, publiczność nie jest wtedy jeszcze rozruszana – przyznał po koncercie swojego zespołu Krystian Danel, gitarzysta Apathei. – Wolimy więc raczej grać wieczorem, ludzie są bardziej wyluzowani, lepiej się bawią. Ale wsumie dzisiaj też było fajnie – przekonywał muzyk, który na jesień rusza wraz ze swoimi kolegami w trasę koncertową promującą nową płytę. – Dzisiaj też graliśmy kilka nowych kawałków, ich odbiór narazie niejec zły – zapewniał z uśmiechem Krystian.

Scharakteryzowanie typowego uczestnika „Dolańkiego Grómu” należy do zadań niewykonalnych. Na terenach wokół karwińskiej przystani spotkać można było bowiem osoby różnej płci, w różnym wieku, mówiące w różnych językach (czeskim, polskim a przede wszystkim „po naszymu”). Wśród nich szczególnie wyróżniał się jednak jeden młodzieniec, w stroju jak najbardziej „niedolańskim”. – To naprawdę nie jest prowokacja – zapewniał Tadeusz Martynek, w pełnym gorolskim umundurowaniu. – Po prostu byliśmy dzisiaj z „Górolami” na występie w Piotrowicach, a że moja dziewczyna pochodzi z Karwiny, to postanowiłem wpaśc tu prosto z koncertu – wyjaśniał, przyznając, że na „Dolański Gróm” prziwitał po roku przerwy. – W zeszłym roku byłem na koncercie Harlemu. Dzisiaj też jest spoko, choć szkoda, że niezdążyłem na Apatheię – przyznał Martynek.

Rzeczywiście miał czego żałować. – Apatheia wypadła, jak zwykle, „superancko” – przyznał Andrzej Zemene, króry do Karwiny przyjechał w ramach – jak to sam nazwał – rodzinnej imprezy. – Z tatą jeździmy przede wszystkim na „Zloty”. Poza tym na większości imprez reprezentowanie rodziny przypada w udziale tylko mnie – dodał z uśmiechem.

Wraz z upływającym czasem i ubywającym w beczkach piwem atmosfera „Dolańskiego Grómu” zaczęła się coraz bardziej rozluźniać, by wkońcu przerodzić się w typową dla koncertów rockowych. Zadowolenia nie kryli po zakończeniu „Grómu” jego organizatorzy, którzy w tym roku sprzedali trzykrotnie więcej biletów aniżeli w czasie poprzedniej edycji. – Myślę, że szczególnie udał się występ ostatniego zespołu, Legendy se vrací. Słyszałem ich przed pięcioma laty na „Zlocie” i muszę przyznać, że od tego czasu poczynili kolejne postępy – stwierdził Leszek Koch, prezes Klubu Średniaka działającego przy frysztackim Kole PZKO. Muzycy wspomnianego zespołu byli w swoim przekazie na tyle autentyczni, że po ostatniej piosence, w której śpiewali o deszczu... rzeczywiście się rozpadało. – Deszcz spowodował, że po północy ludzie powoli zaczęli się rozchodzić. Ale i tak cieszymy się, że udało nam się zorganizować tę imprezę w takim miejscu, choć początkowo planowaliśmy jej przeprowadzenie we frysztackim Domu PZKO. Na pewno chcielibyśmy kontynuować tę rozpoczętą tradycję także w przyszłym roku, jednak o jej atrakcyjności zdecydują oczywiście nasze możliwości finansowe – podsumowal Leszek Koch.

WITOLD BIERNAT dla Głosu Ludu